Egzamin z dojrzałości społecznej zdajemy dziś wszyscy, lekarze, pielęgniarki, pacjenci, sprzedawcy. Każdy z nas. Jaką ocenę będziemy mogli sobie wystawić po tym niełatwym dla nikogo czasie? Czy oprócz systemu, przepisów i procedur - bycie człowiekiem będzie nas nadal obowiązywać? Czy damy się ponieść emocjom i nadzwyczajnej trosce o siebie, zapominając, jak bardzo jesteśmy potrzebni teraz innym?
Z samego rana zadzwoniła do nas zapłakana mama gorączkujacego dziecka, opowiadając swoją historię, pytała co ma robić. Potem takich telefonów było więcej. Najwięcej skarg dostaliśmy na przychodnię mieszącą się przy ul. Kościuszki 1. Dodzwonienie się tam, było niemal niemożliwe – skarżyli się czytelnicy. Sprawę sprawdziliśmy, po kilkunastu próbach, udało nam się dodzwonić dwa razy, do rozmowy jednak nie doszło. Po sygnale włączała się sekretarka, potem ktoś odkładał słuchawkę.
Mama gorączkującego, rocznego dziecka, dwa dni po leczeniu szpitalnym, nie poddawał się i nadal prosiła o pomoc. Rano udała się pod przychodnię, bo tam w piątek skierował ją szpital, pielęgniarka lekarza Modzelewskiego przekazała jej dwie informacje: lekarz przez czas trwania epidemii nie przyjmuje, tylko pilne przypadki, jak ktoś ma zawał, albo jak dziecko się dusi…
Zdezorientowanie narosło, ponieważ - przypominamy - w szpitalu, podczas piątkowego wypisu dziecka, dostała informację, że w poniedziałek musi koniecznie udać się z małym pacjentem do przychodni - lekarza rodzinnego. Z gorączkującym ciągle dzieckiem udała się więc do szpitala miejskiego, gdzie poinformowano ją, że w takimi przypadku ma udać się do lekarza rodzinnego, skąd właśnie wróciła. Zdesperowana udała się do NFZ, gdzie natychmiast dostała pomoc. NFZ interweniował w szpitalu, nakazując przyjęcie dziecka, badania i leki. Do przychodni NFZ nie dodzownił się. Jak opisuje nam mama, w szpitalu interweniował rownież bardzo życzliwie pan prezes, dzięki temu uzyskała pomoc. Zarówno NFZ, jak również szpital – zadeklarowali, że z postawy lekarza wyciągną konsekwencje… - taką informację przekazała nam mama malucha.
Biorąc pod uwagę ilość dzisiejszych skarg i dezinformacji pacjentów sprawę postanowiliśmy monitorować i zapytać lekarza o rzeczy niejasne dla pacjentów. Pierwsze połączenie, w którym udało nam się porozmawiać z recepcją było możliwe tuż przed godz. 14. wtedy, kiedy lekarz już nie przyjmuje, niestety Pani, z którą udało nam się porozmawiać nie była upoważniona do żadnych informacji i poprosiła, abyśmy zadzwonili, po godz. 16.00, jak będzie lekarz.
Próbowaliśmy od 16.00 - cały czas, cierpiliwie, minuta po minucie dzwoniąc.Sygnał zajęty. Udało się 16.45 - odebrała Pani, która połączyła rozmowę z lekarzem Modzelewskim.
Doktor odebrał po krótkiej chwili, zdążyliśmy się tylko przedstawić, po czym od razu odłożył słuchawkę :nie mogę teraz - tylko tyle usłyszeliśmy, rozłączył rozmowę, nie zdążyliśmy zadać ani jednego pytania, nie wie po co dzwoniliśmy. Nie dostaliśmy szansy rozmowy...
Postawę lekarza próbowała wytłumaczyć Pani w recepcji, „nie mógł rozmawiać, jak pewnie ma pacjenta”…
Więc przyjmuje pacjentów czy nie? Niestety nadal nie wiemy. Być może odebrał telefon od nas, reanimując kogoś podczas zawału…wtedy jego zachowanie uznajemy za zrozumiałe.
Zgodnie z zaleceniami Głównego Inspektoratu Sanitarnego przychodnie ograniczyły przyjęcia pacjentów w gabinetach lekarskich i przechodzą na system teleporad. Ograniczenie nie może jednak oznaczać pozostawienia bez opieki!